A więc stało się – Stal Mielec po pięciu latach spada z Ekstraklasy. Pierwszy raz za mojego życia Stal spadła, i ostro zweryfikowało to moją wiarę, że jesteśmy nie do zdegradowania, że zawsze trafi się albo jakiś świetny bramkarz, albo świetny napastnik, że będziemy wygrywać z Legią, Lechem, że beniaminki będą spadać, że jakoś to się uda. Tym razem się nie udało, i na własne życzenie żegnamy się z elitą. Cytując Grzegorza Skwarę, byłego gracza Rakowa - „Zasłużenie, proszę pana”.
Bo niby co pokazała Stal na wiosnę? Jesień była akceptowalna, może nie przesadnie dobra, ale 19 punktów w osiemnastu spotkaniach i trzynasta lokata nie zwiastowały jeszcze tragedii, jaka nastąpiła w 2025 roku. 13 meczów, 1 zwycięstwo (w lutym), 4 remisy, 8 porażek, w tym te najważniejsze: z Koroną (0:1), Śląskiem (1:4) i Lechią (2:3). Ta ostatnia, z perspektywy czasu wydaje się być tym momentem, który zaważył o spadku. Szkoda tego meczu wspominać, natomiast warto podkreślić, że gdyby Stal dowiozła wtedy wygraną, to miałaby więcej punktów, niż ma obecnie…

W tym też rzecz – każda z drużyn zaplątanych w walkę o utrzymanie ze Stalą w pewnym momencie miała zryw. Serię meczów bez porażki, lepszej gry, realnej nadziei na utrzymanie. U nas tego brakło. Mam wrażenie, że od początku marca moje źródła wiary były dwa: - ktoś się okaże słabszy, jest dużo słabych drużyn na dole - w końcu przecież ruszy… No i nigdy nie ruszało. Ekscytowaliśmy się porażkami Lechii, Śląska, Puszczy, Zagłębia, wcześniej Korony i Radomiaka – czasem ciesząc się przez zęby, bo ja życzę jak najlepiej choćby ekipie z Kielc – a potem przychodził mecz Stali, i bolesna weryfikacja. I seria błędnych decyzji, przez które jesteśmy dziś w pierwszej lidze. To nie tekst podsumowujący cały sezon, więc pewne błędy z wiosny wymienię po prostu w punktach: zawalenie sprzedaży klubu, przygotowania zimowe (w tym motoryczne), sposób zastąpienia Ilji Szkurina, zbyt późne zwolnienie Niedźwiedzia i ogólna exceloza, przez którą kadra Stali wcale nie jest „Najlepsza od czasu awansu”. Czy zatrudnienie Djurdjevicia było jednym z nich? Nie wiem. Z jednej strony – przyszedł do klubu w momencie, gdy już było beznadziejnie, i to o dwa tygodnie za późno. Zadanie niełatwe, winy należy upatrywać we wcześniejszym okresie. Z drugiej natomiast, mam do niego dwa poważne zarzuty, które na tę krótką kadencję kładą się mocnym cieniem. Po pierwsze, decyzje kadrowe – albo są jakieś naciski z góry, albo trener Djurdjević podejmuje je w sposób absurdalny i niewytłumaczalny. Nie wiem co gorsze. W meczach o wszystko, w których trzeba gryźć trawę, na ławce siada Krystian Getinger, zawodnik ze Stalą w sercu, kosztem Wołkowicza, który (szok) nadal nie jest lewym wahadłowym na miarę Ekstraklasy. Robert Dadok, najlepszy na wiosnę w Mielcu, odpoczywa w kluczowym meczu z Rakowem, by być w pełni sił na mecz z Puszczą. Mecz o nic, jak się okazało. To samo dotyczy Ivana Cavaleiro, ale ten gracz to już całkiem osobny temat. Po drugie, ta drużyna nie jest w stanie dowieźć wyniku. To na pewno również kwestia zawalonego przygotowania motorycznego (oddychamy rękawami po 60. minucie), natomiast zauważmy, że Stal Ivana nie umie zamykać meczów: - 1:0 z Cracovią, i to w słabej formie – skończyło się 1:1, a mogło się spokojnie skończyć porażką - 2:0 z Lechią – mecz niszczący jakąkolwiek siłę mentalną w tym zespole, uderzenie mokrą szmatą - 0:0 z Górnikiem, niegrającym już o nic – nie byliśmy w stanie wygrać, jeszcze kończyliśmy w dziesiątkę - 2:1 z Zagłębiem – wypuszczenie prowadzenia po niecałej minucie Raków był już za mocny, ale tu spokojnie dało się zrobić przynajmniej 7/8 punktów. W perspektywie mecz z Puszczą, Radomiakiem… No a tak to jest po zabawie. Czy to przekreśla trenera Djurdjevicia w moich oczach? Jeszcze nie, ale kredyt zaufania się kończy. Cały ten spadek opakowany jest w butę prezesa Jacka Klimka, który – jeszcze niedawno będąc w Mielcu postacią mocno pozytywną – metodą oblężonej twierdzy i uznawaniem opinii fanów za hejt stał się mocno antypatyczną osobą. Istnieje bowiem różnica między prawdziwym hejtem, a krytyką od osób, które chwalą, gdy jest za co, i ganią, gdy jest za co. I ja też to powiem – chwała prezesowi Klimkowi za to, że uratował Stal w 2021 r. Podejście patrzenia na każdą złotówkę było wtedy niezbędne. Niestety, zostało z nami na za długo. Ale przecież jak ktoś wie lepiej, to może przejąć Klub od poniedziałku i nim rządzić… (argument Jacka Klimka z twitterowej dyskusji). Prezes pisał też, że bierze na siebie odpowiedzialność za ewentualny spadek. Pytanie tylko, w jaki sposób? Od razu po spadku podał się bowiem do dyspozycji Rady Nadzorczej, a jego oświadczenie brzmi bardziej, jak gdybyśmy doświadczyli jakiejś małej nieprzyjemności. Żadnego przepraszam, mnóstwo pustosłowia. Nie tego oczekują kibice, którzy jako jedyni nie zawiedli na wiosnę. Bo właśnie w tym jest sedno sprawy – prawdziwi kibice będą ze Stalą po spadku, będą nawet w 4. Lidze. Piłkarze odejdą (choć mówienie, że wszystkim zawodnikom się nie chce, jest szkodliwą generalizacją), zarząd przerzuci się na bardziej opłacalny biznes, a my zostaniemy… Po tym sezonie – pełni rozgoryczenia, złości i smutku. Przez te pięć lat w Ekstraklasie można było coś fajnego stworzyć. Jeszcze rok temu miałem wrażenie, że tak jest. Stabilny finansowo klub dolnego środka tabeli, który za pomocą nieoczywistych transferów uciera nosa bogatszym. Teraz jednak, w obliczu spadku, masowych odejść, straty dużych pieniędzy, należy zadać sobie pytanie – czy coś z tego pozostanie? Trzymajcie się, drodzy Biało-Niebiescy. Wierzę, że jeszcze będą dobre dni, ale dziś perspektywy są naprawdę słabe.
Tomasz Martyński
Dodaj komentarz